Bambi Uzi: „Przekonałam się na własnej skórze, jak wspaniale może funkcjonować muzyczne community”.
Prawniczka, DJ-ka, promotorka i miłośniczka basowego grania – Bambi Uzi, bo o niej mowa, opowiada nam m.in. o pierwszym kontakcie z muzyką, przyczynach ogromnej popularności elektroniki w jej rodzinnej Łodzi, kolektywie DrumObsession, byciu ambasadorką festiwalu Ravekjavik, autorskiej audycji radiowej oraz planach związanych z tworzeniem muzyki i pisaniem tekstów.
Bambi Uzi – pierwsze skojarzenie to delikatność połączona z mocą brzmienia, które grasz. Czy taka była etymologia Twojego pseudonimu?
Ten kontrast, o którym wspominasz, to jeden ze sposobów interpretacji mojej ksywy. Delikatna, niepozorna dziewczyna wchodzi na scenę i nic nie zapowiada serii dropów, jaka ma nastąpić. Lubię ten dysonans, ciekawie potęguje efekt. Jest też bardziej prozaiczne wyjaśnienie – w pewną leniwą niedzielę we wrześniu 2017 roku mój ziom Łukasz aka Buhhaj pokazywał mi pierwsze ruchy na DJ-ce. Miałam wtedy na sobie różową piżamę w jelonki Bambi, co stało w uroczej sprzeczności do łupiącego techno, na którym ćwiczyliśmy (do dziś pamiętam numer, przy którym poznawałam działanie tych wszystkich pokręteł, przycisków i faderów – było to „Here It Comes Can You Feel It 92 Hoover 2” Bjarkiego). Byłam wtedy na etapie poszukiwania pseudonimu przed swoim pierwszym występem i Łukasz w pewnej chwili wypalił z Bambi Uzi, twierdząc, że to będzie dobrze wyglądało na plakatach. (śmiech) Poszłam za tym pomysłem i tak narodziła się skoczna sarenka miłująca cięższe brzmienia.
Jak wyglądał Twój pierwszy kontakt z muzyką?
Muzyka była ze mną od zawsze, nie jestem w stanie przypomnieć sobie konkretnego momentu tego pierwszego spotkania. Jako dziecko tańczyłam do Spice Girls z młodszą siostrą (uskuteczniając nieudolny lip-sync) i nagrywałam ulubione piosenki na kasety, a jako nastolatka puszczałam polski hip-hop w szkolnym radiowęźle. Odkąd pamiętam, słuchałam muzyki w ilościach ponadprzeciętnych i na przestrzeni lat przeszłam różne fascynacje – od bardziej gitarowych klimatów typu grunge, punk czy indie, przez polskie i zagraniczne rapsy, R&B, dancehall, aż po jazz czy ambient, przy którym po dziś dzień lubię się wzruszyć.
W pewnym momencie na pierwszy plan wysunęła się elektronika, która została ze mną na dłużej. Interesowałam się m.in. twórczością wykonawców francuskich (Vitalic, Justice, Daft Punk), niemieckich (Moderat, Modeselektor) czy belgijskich (Soulwax), a po jakimś czasie punkt mojego skupienia przesunął się na Wyspy Brytyjskie – zaczęłam pochłaniać muzykę od takich artystów jak Basement Jaxx, Death in Vegas, Fatboy Slim, Groove Armada, Hot Chip, Massive Attack czy Simian Mobile Disco oraz Bad Company. Uwielbiałam też kanadyjski duet Crystal Castles. Na tym jednak nie poprzestawałam, ciągle było mi mało muzycznych wrażeń – chyba od zawsze lubiłam diggować. Na skutek dalszych eksploracji wpadłam niedługo potem w dubstepy (na które chodziłam do istniejącego jeszcze wtedy w Łodzi Bagdadu) czy wreszcie w drum’n’bassy, które do dziś zajmują w moim sercu wyjątkowe miejsce.
Pochodzisz z Łodzi – miasta, które żyje elektroniczną muzyką taneczną. To w końcu u Was narodziła się Parada Wolności oraz kultowa audycja „Nocny Trans”. Jak myślisz, co ma wpływ na to, że w Waszym mieście tak popularna jest elektronika? Czyżby industrialny charakter miasta?
Industrialny klimat miasta na pewno odegrał ważną rolę w historii naszej sceny, a to właśnie w jej genezie upatrywałabym wciąż utrzymującej się popularności elektroniki (a zwłaszcza niektórych jej odmian, jak np. breakbeat czy drum’n’bass). W latach 90. trafiła ona w Łodzi na podatny grunt – po transformacji ustrojowej nasze miasto było dość szare i biedne, niedziwne więc, że kultura rave została tu przyjęta z otwartymi ramionami jako coś super ożywczego i atrakcyjnego. Muzyka ta spływała do nas z UK wraz z tysiącami winyli przywożonych z Londynu przez kilku zapalonych entuzjastów. Hardcore przestał być kojarzony wyłącznie z klimatami punkowymi i bardzo dobrze odnalazł się w raczkującym kręgu intrygujących gatunków elektronicznych, które ówczesna młodzież chłonęła jak gąbka. Powstało w tym okresie wiele ekip, klubów, inicjatyw, w tym wspomniana przez Ciebie Parada Wolności czy legendarna audycja w Radiu Łódź. Dla jasności – ja nie pamiętam tych czasów z pierwszej ręki, skakałam wtedy z dywanu na podłogę. Wiedzę o tym okresie czerpię z rozmów ze starszymi koleżankami i kolegami, którzy brali czynny udział w kształtowaniu się naszej lokalnej sceny. Po więcej historii odsyłam do ich relacji – przykładowo w antologii „30 lat polskiej sceny techno” można znaleźć arcyciekawy tekst DJ-a Inkee’ego, który świetnie opisuje korzenie łódzkiego undergroundu. Czasami w żartach żałuję, że nie urodziłam się te kilka lat wcześniej, ale wtedy tłumaczę sobie, że historia toczy się dalej na naszych oczach i w sumie to świetnie się stało, że mogę swoimi działaniami dokładać małą cegiełkę do pisania kolejnego jej rozdziału.
Kiedy myślę Łódź, mocno kojarzą mi się z nią połamane brzmienia – breakbeat, drum’n’bass, jungle, breakbeat hardcore, UK garage. To również bliskie Tobie gatunki. Co najbardziej, oprócz basu Cię w nich kręci?
Oprócz basu powiadasz… No nie da się ukryć, że wyraźna, hipnotyzująca, soczysta wręcz linia basowa to coś, co zdecydowanie mnie przyciąga, niezależnie od tempa czy gatunku. Najbliższe mi na ten moment są wspomniane przez Ciebie nurty wywodzące się z UK, choć ostatnio digguję też sporo basówy globalnej, bardziej południowej, orientalnej. Bas to jest wspólny mianownik, który spina dość sporą klamrą moje rozległe dźwiękowe upodobania. A odpowiadając precyzyjnie na Twoje pytanie – uwielbiam energię płynącą z tej muzyki, jej surowość, impet, ale i niesamowity groove. Świetnie się przy niej bawię i lubię stan, jaki we mnie wywołuje – porywa ciało do tańca, ugina kolana i wykrzywia twarz w grymasie uznania (bassface to mój znak rozpoznawczy). Gram dość żywiołowo, przeżywam muzykę całą sobą i te gatunki energetycznie po prostu bardzo mi pasują.
W tym roku świętujemy 30-lecie dwóch kultowych albumów – „Raveland” Marushy oraz „Music for the Jilted Generation” The Prodigy. Jak dużą rolę w Twoim postrzeganiu muzyki odegrały zarówno te płyty, jak i ci artyści?
“Raveland” Marushy to niekwestionowany klasyk, choć The Prodigy jest mi z tej dwójki bliższe i pojawiało się na różnych etapach moich muzycznych fascynacji. Początkowo byłam zaintrygowana ich późniejszymi albumami „The Fat of the Land” czy „Invaders Must Die”, a ten drugi zbiegł się w ogóle z Open’erem w 2009 roku, na którym jedyny raz w życiu słyszałam ich na żywo. Zawsze jarała mnie ich nieskrępowana energia, buntownicze i łobuzerskie podejście. Z czasem jednak odkryłam, że najbliższe mi numery The Prodigy zostały wydane wcześniej – na wspomnianym przez Ciebie krążku „Music for the Jilted Generation” z 1994 czy „Experience” z 1992 roku, który po dłuższym namyśle uznaję za mój ulubiony album tej legendarnej grupy. Są one stale obecne na moich playlistach, m.in. „The Heat (The Energy)”, „Hyperspeed” czy „Ruff in the Jungle Bizness”, a zjawiskowym „Weather Experience” zamknęłam tegoroczny łódzki Ravekjavik. Uwielbiam grać klasyki mające prawie tyle lat, ile ja sama.
To wpisuje się w ogóle w mój sposób pochłaniania muzyki oraz w to, jak duży nacisk kładę na edukację w tym obszarze – zaobserwowałam u siebie już jakiś czas temu silną tendencję do sięgania selekcją wstecz. Jasne, mam i gram sporo nowych kawałków, ale im dłużej trwa moja DJ-ska zajawka, tym bardziej i chętniej cofam się w czasie, eksplorując 90s’owy jungle, dawny neurofunk (gdzie słychać jeszcze więcej funku niż neuro) czy oldschoolowy UK Hardcore. Mam duży szacunek do korzeni i kocham grać stare numery, przeplatając je nowszymi produkcjami.
Za Tobą B2B z Nastią na festiwalu Audioriver. Jak wspominasz ten występ?
Wspominam ten występ wspaniale, choć muszę przyznać, że było trochę stresu. W ogóle cała ta edycja była dla mnie bardzo wyjątkowa – w końcu nieczęsto festiwal o takiej randze zmienia lokalizację i wbija Ci do miasta. (śmiech) Mega mi zależało, tak osobiście, jako łodziance, żeby pierwsze Audio w Łodzi naprawdę fajnie wypaliło. Do tego byłam mocno podekscytowana duetem z Nastią – wiedziałam, że lubi drum’n’bass, choć nieczęsto można ją w tym wydaniu usłyszeć.
Jednak obok „normalnego” stresu przed graniem (który cały czas mi w jakimś stopniu towarzyszy, zwłaszcza przed ważniejszymi imprezami) pojawił się też stres związany z kiepską pogodą – w piątek (czyli w pierwszy dzień festiwalu, w który miałyśmy grać) nad Łodzią przechodziły intensywne burze, które doprowadziły do ewakuacji festiwalu około północy (nasz set miał startować o 2:00). Pomyślałam, że już po wszystkim i naprawdę ciekawie zapowiadające się granie po prostu przepadło przez fatalną pogodę. Byłam tą sytuacją przybita, ale takie jest życie – na aurę nie mamy przecież żadnego wpływu, a decyzja o ewakuacji była jedynym rozsądnym wyjściem. Okazało się jednak, że dzięki działaniom chłopaków z NeverAfter odpowiedzialnych za bookingi na scenie Hybrid, udało się wykroić dla nas trochę miejsca w sobotnim line-upie – kilku artystów zgodziło się skrócić nieco swoje sety, abyśmy mogły zagrać drugiego dnia festiwalu (co na szczęście wchodziło w grę, bo Nastia nie wyjeżdżała od razu z Polski). To była wspaniała nowina i duże zaskoczenie, istny prezent od losu. Na wieść o tym Nastia powiedziała, że to właśnie kocha w DNB community. Jeszcze raz przesyłam serdeczne podziękowania w stronę NeverAfterów (zwłaszcza K-Size’a), bo gdyby nie ich starania, ominąłby nas naprawdę gruby set!
Samo granie z Nastią wypaliło w moim odczuciu rewelacyjnie – dobrze się dogadałyśmy za konsolą, a poziom energii występu był naprawdę wysoki. Nastia podchwyciła mój pomysł, by tego seta utrzymać w cięższym, trochę techstepowym, trochę połamanym klimacie, którego w istocie nikt poza nami na tegorocznej Hybrydzie w takim połączeniu nie zaprezentował. Zagrałyśmy mocno i po łódzku – jeden z uczestników powiedział mi później, że poczuł się na naszym secie jak w Łodzi w 2001 roku. Dostać taki feedback to wspaniałe uczucie! Poza tym Nastia okazała się naprawdę super dziewczyną – normalną, do pogadania i pośmiania się, bez żadnego nadęcia czy zadzierania nosa, jakiego można byłoby się trochę spodziewać po międzynarodowej gwieździe techno tego formatu. To też zwiększyło komfort grania i sprawiło, że całe to doświadczenie jeszcze milej zapisało się w mojej pamięci.
Po całym tym emocjonującym weekendzie mogłam z ulgą przyznać, że mimo niełatwego piątku pierwsza łódzka edycja Audioriver okazała się dużym sukcesem – cała ekipa stanęła na wysokości zadania (wielkie propsy za pełen profesjonalizm i mega opanowanie!), sobota wynagrodziła w moim odczuciu z nawiązką pechowy początek, a Sun/Day to już w ogóle dodał +100 do klimatu. Było pięknie i już czekam na kolejne Audio w Łodzi.
Zagrałaś też B2B z Alegrią podczas Spokój Festiwal. Jak pracuje się z osobą, która prywatnie jest Ci bliska?
Z moim partnerem Piotrem aka Alegrią zagrałam dużo świetnych back2backów. Nie postrzegam tego jednak w kategorii pracy – to raczej nasza zajawka, która zabiera nas w ciekawe miejsca, umożliwia dzielenie doświadczeń i wspólne przeżywanie muzyki, którą uwielbiamy. Piotr jest jedną z moich ulubionych osób do grania w formule B2B – z jednej strony z uwagi na jego ogromną DJ-ską wszechstronność, a z drugiej ze względu na swobodę i komfort, jakie zapewnia granie z bliską osobą. To połączenie sprawia, że dobrze się dogadujemy za konsolą, a slot zawsze okazuje się za krótki. Najlepszym tego przykładem był mój pierwszy i jedyny jak dotąd set all night long, jaki zagraliśmy wspólnie z Alegrią kilka miesięcy temu w łódzkiej Willi. Przez całą noc przeszliśmy przez masę gatunków i klimatów, umiejętnie budując napięcie i stopniowo zapełniając parkiet. Czas zleciał nam nie wiadomo kiedy, a na koniec po wielu godzinach grania i tak stwierdziliśmy, że moglibyśmy grać jeszcze dłużej. (śmiech)
Poza tym miło jest dzielić pasję z kimś bliskim. Oboje znamy realia DJ-skiego życia, dzięki czemu mamy wobec siebie dużo zrozumienia i łatwiej jest się nam na tym polu dogadywać. Jasne, niekiedy pociąga to za sobą pewne wyzwania (ciężko nieraz o wspólny wolny weekend albo zaplanowanie zupełnie niemuzycznych wakacji), ale w ogólnym rozrachunku wspólna zajawka to dla mnie okoliczność zdecydowanie na plus.
Oboje jesteście członkami kolektywu DJ-sko-promotorskiego DrumObsession. Opowiedz coś więcej na jego temat.
Na DrumObsession pojechałam po raz pierwszy w 2019 roku na 13 urodziny tego cyklu, gdzie headlinerkami były Storm i Mantra. Do tego cały mainstage w Projekt LAB był tej nocy obstawiony przez utalentowane kobiety. No nie mogłam tego przegapić, zwłaszcza że przed imprezą odbywały się jeszcze warsztaty DJ-skie prowadzone przez obie headlinerki (które okazały się w ogóle być przemiłe), a także panel dyskusyjny, który dla mnie jako dla wciąż początkującej wtedy DJ-ki był bardzo inspirujący.
Po tej edycji przyszły kolejne, ukazując mój ukochany drum’n’bass w nieznanym mi dotąd świetle. Bez wątpienia DrumObsession zapewniło mi ogromną porcję muzycznej edukacji i odkryło przede mną dużo nowości. To było coś zupełnie innego w porównaniu z imprezami, na których bywałam wcześniej. Mam tu na myśli zarówno warstwę muzyczną (DO zawsze stawia na jakościowe, różnorodne i odważne jak na polskie realia bookingi, które gdzie indziej by po prostu nie przeszły, a tam przechodzą, bo publika jest otwarta i dobrze wyedukowana), jak również skupioną wokół cyklu społeczność i żywiołowe reakcje crowdu. Jeżdżąc regularnie na DrumObsession, przekonałam się na własnej skórze, jak wspaniale może funkcjonować muzyczne community – poznańska scena basowa to godny naśladowania przykład współpracy pomiędzy ekipami, wzajemnego szacunku i wsparcia, a także dobrej komunikacji. Byłoby super, gdyby w innych miastach udało się DOrzucić trochę takiego podejścia.
Mogę śmiało powiedzieć, że DrumObsession pootwierało mi głowę muzycznie i ukształtowało w dużej mierze moje aktualne gusta. Najzwyczajniej w świecie zakochałam się w tych imprezach i panującej tam atmosferze, jak również w jednej z osób stojących za tym projektem. (śmiech) To dobry moment, by choć pokrótce opowiedzieć o naszych załogantach, bo mamy w szeregach prawdziwe zdolniachy. O Alegrii już nieco wspomniałam, to nasz ekipowy boss i jeden z największych basowych nerdów, jakich znam. Ma niezwykle różnorodną selekcję w każdym gatunku, za który się weźmie i stawia coraz śmielsze kroki jako producent, wydając na uznanych labelach. Artiztix to nasz ojciec założyciel (utworzył kolektyw w 2006 roku wraz z Krissem J), lubiący surowy i rollujący drum’n’bass, choć ostatnio upodobał sobie także wolniejsze połamane tempa i super się w nich odnajduje. Impakt jest naszym specjalistą od wykończeniówki. Przejeżdża spektakularnie jak walec od techno, przez szalone połamańce, aż po neuro, z którego się wywodzi. Załogantka k.o to wszechstronna DJ-ka z dużym skillem, wychowana na dubstepie, obecnie lubiąca chyba najbardziej jungle, footwork i wolniejszą basówę. STC to w naszym zespole prawdziwy koneser, profesor od najbardziej połamanych, atmosferycznych i drumfunkowych beatów. Yankoveeaq jest producentem z najdłuższym stażem w naszej ekipie, który ostatnio raczy nas spektakularnymi techno live-actami, granymi z modularnych syntezatorów. Zoo-E jest obecnie nieco wycofany z działań ekipowych ze względu na życie rodzinne, ale w sercu na pewno wciąż biją mu ukochane klasyczne drum’n’bass i breakbeat.
No i ja, Bambi Uzi, najnowszy drużynowy nabytek. Pod koniec 2022 roku (dokładnie w moje urodziny!) ekipa kolektywnie zaprosiła mnie do zasilenia swoich szeregów, na co zareagowałam z dużym wzruszeniem (dosłownie, zaproszenie przyjmowałam ze łzami w oczach). Cieszę się ogromnie, że jestem częścią tego składu, bo bardzo dobrze go „czuję” muzycznie i utożsamiam się z jego misją nakierowaną na edukację publiki i prezentowanie różnorodnej, jakościowej muzyki prosto z serducha. Mogę tu grać pełne spektrum swoich ulubionych gatunków – od jungle, przez UK Hardcore, garage, electro, rave czy footwork, aż po ukochany drum’n’bass. Zresztą co tu dużo mówić, muzyki najlepiej posłuchać – zapraszam gorąco na kolejne edycje DrumObsession, warto przyjechać do Poznania i przekonać się na własnej skórze, o co nam chodzi.
To jednak nie koniec projektów, w które jesteś zaangażowana – na tej liście są jeszcze festiwal Ravekjavik oraz audycja w Aaja Radio.
Tak, to bliskie mi inicjatywy, którym poświęcam obecnie swój czas. Na pierwszy Ravekjavik poszłam w 2018 roku i przeżyłam tam najlepsze na tamten moment techno w moim życiu. Festiwal odbywał się w Instytucie Energetyki na Kopernika, czyli w sumie po sąsiedzku, bo od kilku lat mieszkam na łódzkim Polesiu. Pamiętam, że poszłam tam kompletnie sama i bawiłam się rewelacyjnie. Zachwycona klimatem tej edycji, z zainteresowaniem śledziłam kolejne i kibicowałam organizatorom, pośród których było kilku moich znajomych.
Ravekjavik regularnie zmienia miejscówki, tropiąc postindustrialne lokalizacje i wyławiając najciekawsze łódzkie spoty. W 2019 roku festiwal odbywał się w EC1, zagrałam tam outdoorowego seta na scenie o wdzięcznej nazwie „Trawka”. Z kolei w 2021 roku zamykałam jedną ze scen w fabryce przy Wólczańskiej i zagrałam jednego z moich najdłuższych solo setów, kończąc ten pamiętny closing grubo po 9:00 rano… Jednak chyba nic nie przebije mojego grania na Ravekjaviku w 2023 roku. DJ-ka ustawiona była pośrodku sali, co sprawiło, że byłam otoczona tańczącymi ludźmi – energia była tak kapitalna, że mój set przekształcił się w spontaniczny Boiler Room. Moja przekrojowa selekcja została bardzo entuzjastycznie przyjęta przez publikę, a do tego wszystkiego na parkiecie bawiła się moja siostra (od kilku lat czynnie zaangażowana w produkcję tego eventu), ale też moi rodzice, którzy po raz pierwszy przyszli wtedy posłuchać mnie na żywo. Wszystko to sprawiło, że było to naprawdę wyjątkowe granie – nie na próżno określiłam je później mianem seta życia.
Obecnie wspieram działania festiwalu jako jego rezydentka, czy też jak lubię to nazywać amBASadorka. Udzielam się także od strony promotorskiej i organizacyjnej, zwłaszcza w kontekście tworzenia nieoczywistych, zróżnicowanych i dobrze zbalansowanych line-upów, co zawsze było mocną stroną Ravekjaviku. Uwielbiam w tym wydarzeniu jego łódzkość – to jest moje miasto w najlepszym wydaniu. Z radością i dumą obserwuję jego rozwój – z roku na rok widzę, jak festiwal ewoluuje, rozrasta się, podnosi poziom. Od totalnego DIY i eventu klejonego na przysłowiową ślinę i trytytki, Ravekjavik przez osiem lat urósł do jednego z najciekawszych tego typu wydarzeń w naszym kraju. To od zawsze współpraca z islandzkimi środowiskami twórczymi (czemu zawdzięczamy naszą nazwę), to zawsze udany mariaż muzyki elektronicznej i sztuk wizualnych, to różnorodność, luz i dystans do siebie. Przede wszystkim jednak to zgrana społeczność i wdzięczne stado rejwerskich owiec, które raz w roku wspólnie celebrują wolność, równość i elektroniczność w niezwykłych, urbexowych miejscówkach, często na co dzień niedostępnych. Klimatem przypomina mi to jeden z moich najukochańszych polskich festynów, czyli podlaski Up To Date, co jest dużym komplementem. Trzymam mocno kciuki za Ravekjavik i cieszę się, że mogę aktywnie wspierać jego działania, przyczyniając się do rozwoju lokalnej sceny.
Jeśli zaś chodzi o moje audycje radiowe, to w kwietniu 2022 roku odezwała się do mnie Aaja Music, będąca jednocześnie rozgłośnią internetową, labelem, barem muzycznym i ciekawą przestrzenią eventową zlokalizowaną w londyńskiej dzielnicy Deptford. Zaproponowali mi regularny slot i dołączenie do nich w charakterze rezydentki. Po dłuższym namyśle przyjęłam ich propozycję, zainspirowana radiową działalnością jednej z moich ulubionych DJ-ek i producentek – Baby T, a także Alegrii, który od kilkunastu lat prowadzi regularne audycje na falach BassDrive.com oraz w poznańskim Radiu Afera.
Tak narodziła się moja autorska audycja „The Bambi Uzi Show”, której pierwszy odcinek ukazał się we wrześniu 2022 roku. Wychodzi ona zasadniczo co miesiąc, na ten moment mam na koncie 20 dwugodzinnych odcinków, z których jestem dumna. Prezentuję w nich szerokie spektrum mojej ulubionej muzyki, a każdy odcinek ma swój motyw przewodni. Niekiedy są to highlighty z festiwali, jakie odwiedziłam, innym razem skupiam się na godnych polecenia kompilacjach czy najlepszych według mnie release’ach wydanych w danym roku, są też odcinki poświęcone moim ukochanym artystom czy wytwórniom. Kilka miesięcy temu przeprowadziłam w ramach audycji ciekawy wywiad z Mono, czyli legendą łódzkiego undergroundu, który wyjątkową kompilacją świętował swoje 30 lat na scenie. W ostatnim czasie postanowiłam też uczynić moją audycję platformą, za pośrednictwem której chcę dzielić się miksami polskich DJ-ek i DJ-ów, zasługujących moim zdaniem na więcej uwagi. Jak widzisz, znów chodzi o edukację, o promowanie wartościowej w moim odczuciu muzyki i wspieranie związanych z nią artystów, w tym także naszych polskich talentów – to jest misja przyświecająca „The Bambi Uzi Show”.
Z uwagi na to, że Aaja to rozgłośnia londyńska, moje audycje prowadzę po angielsku. Miałam pewne obawy, czy podołam temu wyzwaniu, ale okazało się ono być dla mnie świetnym treningiem językowym. Oswoiłam się też z mikrofonem, choć pamiętam, że na początku dziwnie było słyszeć swój głos „z zewnątrz”. Muszę w ogóle przyznać, że w dużej mierze właśnie dzięki tej audycji bardziej polubiłam swój głos, a pozytywny feedback, jaki otrzymałam od ludzi odnośnie mojego „radiowego głosu”, był mega motywujący i budujący. To sprawiło, że nabrałam chęci na kolejne tego typu projekty (może tym razem w języku polskim?). Mam głęboką nadzieję, że audycja w Aaja Music to dopiero początek mojej radiowej przygody. Jeśli chcecie na własne uszy przekonać się, jak mi to wychodzi, to zapraszam do słuchania „The Bambi Uzi Show” – audycja emitowana jest w każdy drugi wtorek miesiąca, ale wszystkie odcinki można znaleźć w internecie na Soundcloudzie i Mixcloudzie Aaja Music.
Myślałaś kiedyś o spróbowaniu swoich sił w produkcji muzycznej?
Owszem, nie skończyło się nawet na samym myśleniu. Powiem więcej – pierwsze lekcje produkcji w programie Logic Pro miałam już w 2017 roku, jeszcze przed postawieniem jakichkolwiek kroków DJ-skich. Ten temat zawsze mnie interesował i był gdzieś w tle, jednak moje losy tak się potoczyły, że ścieżka DJ-ska wysunęła się na pierwszy plan… Znam jednak podstawy Abletona i mam sporo pozaczynanych szkiców, jakichś rozgrzebanych kikunastobarowych projektów (na niektórych słychać nawet moje wokale), tylko trochę brakuje mi czasu i przestrzeni w głowie, żeby zabrać się za ich ukończenie. Dlatego też w niedalekiej przyszłości chciałabym sobie tak ten czas zorganizować, żeby mieć więcej przestrzeni na pracę twórczą – czy to pod kątem tworzenia muzyki, czy też pisania tekstów, co od dawna stanowi moje ciche hobby. Bardzo lubię pisać, przez większość życia popełniałam poważne prace na poważne tematy, a teraz chciałabym podziałać z bardziej artystycznymi formami, które w pokaźnej liczbie czekają (nie)cierpliwie w szufladzie na dobry moment i swój ciąg dalszy.
Z wykształcenia jesteś prawniczką i posiadasz stopień doktora nauk prawnych. Czy na zainteresowanie tą konkretną dziedziną wpłynęła Twoja działalność w branży muzycznej i chęć poznania bardziej szczegółowo prawa autorskiego itp.?
Nie, tu chronologia wydarzeń była inna. Przygoda z prawem rozpoczęła się wiele lat temu, na długo przed narodzinami Bambi Uzi, kiedy zdecydowałam się na studia prawnicze na Uniwersytecie Łódzkim – najpierw magisterskie, potem na doktorat. Jak zauważył Benjamin Franklin, na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki. Naukowo zajęłam się tą drugą dziedziną, której poświęciłam spory kawałek życia i z którą nadal jestem związana, pracując jako adiunkt i wykładowca akademicki na mojej Alma Mater. Lubię prowadzić zajęcia ze studentami i opowiadać im w prosty sposób o dość złożonej materii (a ze studenckich ankiet wynika, że całkiem dobrze mi to wychodzi). Wspomniane przez Ciebie prawo autorskie to szalenie interesująca dyscyplina, zwłaszcza w kontekście działalności artystycznej. Rozważałam nawet przez chwilę dodatkowe studia w tej dziedzinie i może kiedyś się na nie zdecyduję, jednak ostatnio nieco inaczej rozłożyłam akcenty i postanowiłam bardziej eksplorować tematy związane stricte z muzyką. Cały czas poznaję realia tej branży, a także możliwości i wyzwania, jakie za sobą niesie. Bambi Uzi istnieje już kilka lat, ale głębsze wejście w ten światek to dla mnie coś nowego i staram się stawiać dość przemyślane kroki. Myślę, że mój prawniczy background ma swoje plusy w świecie muzyczno-eventowym, że zyskałam dzięki niemu pewne cenne zasoby i wytrenowałam przydatne cechy, z których cały czas korzystam w moim DJ-skim życiu (a przynajmniej taką mam nadzieję).
Planuję kontynuować pracę na uczelni, jednak na ten moment chciałabym na poważnie spróbować swoich sił od strony produkcyjnej i tekściarskiej. Uprzedzając ewentualne pytanie, nie porzucam absolutnie grania, tylko może trochę zmienię strategię, żeby moje działania DJ-skie nie wysysały ze mnie za dużo energii, tak bardzo potrzebnej do pracy twórczej. Prawda jest taka, że szukam obecnie swojego miejsca na scenie i najlepszych dla mnie proporcji na dogodne połączenie wszystkich interesujących mnie aktywności – na własnych zasadach i zgodnie z własną wizją.
Niedawno wystąpiłaś jako support DJ seta Pendulum. Co jeszcze planujesz na ten rok w kwestii występów bądź innych projektów?
Impreza z Pendulum wypaliła świetnie i mam nadzieję na kolejne drum’n’bassowe bookingi w stołecznej Progresji. A co do dalszych planów – aktualnie koncentruję się na domknięciu wyjątkowo gorącego sezonu letniego, który w tym roku obrodził w super wydarzenia. W sierpniu czeka mnie jeszcze RE:Upper Festival w katowickim P23 – bardzo cieszę się na powrót na Porcelanową, przemiło wspominam naszego back2backa zagranego tam z Alegrią na Drum’a’turgii kilka lat temu. Przed nami także drum’n’bassowe boat party we Wrocławiu z afterem na dziedzińcu Ciała – tam zagramy m.in. ze Świętym Bassem i Tomkiem TVB. Ostatni weekend wakacji spędzę zaś częściowo w Warszawie, gdzie ponownie będę miała przyjemność stanąć za konsolą na Jasnej 1, tym razem za sprawą kolektywu Miazmat, który robi tam imprezę ze swoim najgrubszym jak dotąd line-upem. Nie może mnie też zabraknąć na łódzkiej Paradzie Wolności w ostatni dzień sierpnia. Dzięki zaproszeniu ekipy Sonic Trip będę miała okazję zagrać zarówno podczas części dziennej Parady na ich platformie na ulicy Piotrkowskiej, jak i na afterparty w legendarnym nieistniejącym już łódzkim klubie Faraon, który zostanie wskrzeszony specjalnie na tę okazję. To dla mnie duże wyróżnienie – Sonic Trip to klasyka gatunku, a ich hit „Darkside” z 2000 roku był pierwszym numerem DNB, jaki usłyszałam w życiu!
Wrzesień zapowiada się w tym roku wyjątkowo ciekawie – częściowo spędzę go na Sardynii na SUNANDBASS, gdzie poza istnym drum’n’bassowym rajem postaram się złapać trochę wakacji, a potem mam w planach jeszcze jeden wyjazd, dość egzotyczny, który idealnie zwieńczy ten aktywny dla mnie sezon. Nie chcę jeszcze zdradzać szczegółów przed oficjalnym ogłoszeniem, ale mogę powiedzieć, że Bambi Uzi po raz pierwszy zagra na innym kontynencie.
Pewnikiem w moim kalendarzu są też imprezy DrumObsession – 19 października czekają nas 18. urodziny cyklu, które hucznie uczcimy w poznańskim Schronie. Z kolei następna edycja wypadnie prawdopodobnie w okolicy moich urodzin, zarówno tych prywatnych, ale też DJ-skich i ekipowych – 1 grudnia tego roku będę bowiem świętować swoje 35 urodziny, 7 urodziny Bambi Uzi i 2 rocznicę dołączenia do DrumObsession. Piękne kombo okazji, czyż nie?
A poza tym? Czuję, że woła mnie kilka nowych projektów, ale zanim się za nie zabiorę, to zdecydowanie przyda mi się trochę regeneracji po tak gorącym sezonie. Czasem w ogniu zadań zdarza mi się zapomnieć o odpoczynku, a wiem, jak bardzo jest on ważny, dlatego pod koniec tego roku uczynię z niego priorytet.
Jakie klasyki poleciłabyś Czytelniczkom oraz Czytelnikom Mixmaga?
Jest ich tyle, że najchętniej zrobiłabym na tę okoliczność osobną playlistę, ale jeśli miałabym wybrać „na szybko” kilka najbliższych mi klasyków gatunku, to z pewnością znalazłby się wśród nich album „Wormhole” Eda Rusha & Opticala z 1998 roku, stare wydawnictwa Bad Company (moje ukochane „Inside The Machine” z 2000 i „Book Of The Bad” z 2001 roku), wspomniane wcześniej „Experience” The Prodigy z 1992 czy set DJ Kicks Storm & Kemistry z 1999 roku. Z innych klimatów przychodzą mi na myśl LP DJ-a Rashada „Double Cup” z 2013 oraz „You’ve Come a Long Way, Baby” Fatboy Slima z 1998 roku. Do tej spontanicznej listy dodałabym jeszcze album „Lifestyles of the Laptop Café” z 2001 roku autorstwa The Other People Place (czyli człowieka współodpowiedzialnego za projekt Drexciya) – kto nie zna, niech koniecznie to nadrobi.
Na koniec gorący apel – zachęcam do słuchania, diggowania muzyki i aktywnego wspierania ulubionych artystów czy kolektywów!